Relacja z OFF Festivalu 2014 – 1-3.08.2014

Każda edycja Off Festivalu jest obietnicą udanego weekendu spędzonego w stolicy Śląska. Poziom muzyczny występów jest różny, to naturalne, podobnie jak dobór wykonawców. Niemniej wokół festiwalu wytworzyła się na tyle interesująca atmosfera muzycznego pikniku (w dobrym tego znaczeniu), że wiele osób przyjeżdża nie wgłębiając się nawet specjalnie w rozpiskę wykonawców. Pominiemy więc porównania tegorocznej odsłony wydarzenia z przeszłością i skupimy się na refleksjach z najciekawszych, naszym zdaniem, występów.

The Dumplings
Tegoroczni debiutanci. W maju wydali album ?No Bad Days?, a wcześniej bardzo znani byli w Internecie w serwisie YouTube. Radzą sobie naprawdę świetnie, ponieważ na takim festiwalowym koncercie potrafili stworzyć bardzo przyjemny klimat. Momentami muzyka kojarzyć się mogła z brytyjskim Lamb (także duet). Był to drugi koncert pierwszego dnia Offa, więc większość ludzi rozsmakowywało się w muzyce The Dumplings na siedząco lub leżąco. Z uśmiechem przywitaliśmy piosenki zaśpiewane po polsku ? duży plus dla duetu.

Inkwizycja
Powrót rodzimej legendy hardcore-punka zapowiadany był jako mocny punkt pierwszego dnia festiwalu. I owszem, ekipa dowodzona przez groźnie wyglądającego, masywnego wokalistę Dariusza Eckerta zagrała ciężko i ogniście. Być może w tym szaleństwie było więcej desperacji, próby sił z materią czasu, niż pewności siebie, ale emerytura kapeli raczej nie grozi.

Black Lips
Zespół prezentuje ugrzecznione spojrzenie na punk rock. Na scenie wyglądają rasowo, grają z energią The Ramones, pamiętają przy okazji o chwitliwych melodiach, które wpadłby w ucha i rodzicom zbuntowanej młodzieży, wyczyniającej młynki pod sceną. Niewiele z tego zostaje w pamięci, ale przecież punk to nie matematyka.

Perfume Genius
Choć do Jamie Stewarta (Xiu Xiu) Geniusowi trochę brakuje, na przekór krytykom szukającym takich porównań, artysta dał udany koncert, podczas którego można było się wyciszyć, w towarzystwie melancholii lejącej się z głośników. Nawet jak momentami wiało nudą, to można było to poczytać za zamierzony środek wyrazu.

Oranssi Pazuzu
Ostatnia ich płyta to wybuchowa mieszanka awangardowego black metalu z jazzem i elektroniką. Na żywo jednak subtelności niknęły w momentalnie nieczytelnym zgiełku. Wiadomo, metal to nie rurki z kremem, słychać było, że panowie serio traktują swoje powołanie do czynienia hałasu. Zabrakło jednak lepszego brzmienia, które kazałoby paść na kolana przez geniuszem. A tak jego obecności trzeba było się domyślać.

Michael Rother presents the music of NEU! And Harmonia
Bardzo ciekawy koncert z punktu widzenia historycznego. Michael Rother to legenda krautrocka ? był członkiem Kraftwerk, NEU! i Harmonii. Podczas występu zaprezentował muzykę tych dwóch ostatnich oraz solowe dokonania. Występ bardzo się spodobał, szczególnie jego zakończenie w postaci naprawdę wspaniałej kompozycji. Koncert miał bardzo interesującą oprawę wizualną, wprowadzając w przyjemny nastrój? może lekkiej nostalgii?

Tribute to Jerzy Milian
Prawdopodobnie najlepszy koncert pierwszego dnia festiwalu. Był to specjalnie uformowany projekt przez Bernarda Maseliego, aby oddać hołd wybitnemu, obecnie 79 letniemu wibrafoniście. Na występ składały się wyłącznie jego kompozycje. Na scenie pojawili czterej wibrafoniści, klawiszowiec, kontrabasista, perkusista i niesamowity saksofonista (przez moment grający na dwóch instrumentach naraz!). Utwory cechowały niezwykłe, subtelne melodie, ale i zadziorne improwizacje. Całość koncertu była wprost bajką ? genialni muzycy, świetny repertuar Miliana, a odbiór publiczności ? rewelacyjny.

Same Suki
Scena eksperymentalna drugiego dnia stała muzyką ludową. Sympatyczne panie ? Same Suki ? idealnie wpisały się w ten klimat. Biały śpiew, tradycyjne instrumentarium ze słowiańskiej historii, tylko teksty jakieś takie współczesne. Zamiast wzniosłego wzdychania i usychania z miłości przy świetle księżyca, było coś o robieniu laski. Albo tak sobie dopowiedziałem. Czegokolwiek by jednak nie powiedzieć o przyjętej przez artystki konwencji, był to doskonały koncert.

Hookworms
Bardzo interesującym doświadczeniem było spotkanie z muzyką Hookworms. Zespół kipiał psychodeliczną energią i znalazł swoich odbiorców pod sceną Trójki drugiego dnia Offa. Można ich określić noise?owym, psychodelicznym rockowym bandem z Wielkiej Brytanii. Całość koncertu to ekstaza płynąca z ich hipnotyzujących dźwięków.

Kapela Brodów
Tradycyjnego słowiańskiego folku ciąg dalszy. Tym razem bardziej skocznie, z dominującymi motywami na skrzypkach. Jakże miło było zobaczyć młodzież tańczącą do muzyki naprawdę retro, miast przy setach snutych przez didżejów w klubach.

Chelsea Wolfe
Na scenie piękna, dostojna i trochę demoniczna. W wymyślnych, kwiecistych strojach. W muzyce bardziej skromna, stonowana, ale równie ujmująca. Być może jednak swoim wizerunkiem przykuwała uwagę mocniej niż bym chciał, bo po koncercie czułem, że jestem oczarowany, jednak nie zatrzymałem w sobie zbyt wiele dźwięków.

Kaseciarz
Ciągle się uśmiechaliśmy, słuchając koncertu Kaseciarza ? to wspaniałe, proste, z momentami psychodelii, garażowe, rockowe granie w trio ? bas, perkusja, gitara. Mówi się, że piękno tkwi w prostocie. Na pewno piękno tkwi w Kaseciarzu.

Deafheaven
Jeden z najlepszych koncertów festiwalu dali metalowi hipsterzy. Po takiej dawce energii i szaleństwa, czego duża zasługa przekonującego frontmana George Clarke’a. Godzina muzycznej awangardy, której określenie „black metal” ujmuje głębi i walorów. Mocne uderzenia perfekcyjnie kontrastowały z momentami wytchnienia a zabójcze tempa z dostojnymi walcami. Gdy tylko będziecie mieli okazję zobaczyć ten zespół w akcji, nie lękajcie się.

The Jesus and Mary Chain
Koncert jak na gwiazdy przystało. Podobna historia jak The Smashing Pumpkins sprzed roku. Niby coś tam grają, słychać całkiem dobrze, ale po kwadransie człowiek zadaje sobie pytanie, o co tyle krzyku? Po godzinie wiadomo już, że lepiej było sprawdzić czy nie ma czegoś ciekawszego na innej scenie. Niestety, utytułowani artyści nie stanęli na wysokości zadania, dając raptem poprawny, odbębniony koncert, wyprawny z jakichkolwiek emocji. Oprócz wkurzonego wokalisty, rzucającego co chwilę statywem mikrofonu o deski sceny.

Thaw
Pora, gdy jest jasno i mocno świeci słońce nie jest dobra na występ black metalowy. Z taką aurą musieli się zmierzyć polscy Thaw. Trzeba przyznać, że poradzili sobie bardzo dobrze. Nieźle kombinują ze swoim show na scenie, ukrywając swoje twarze zza czarnych kapturów. Zahipnotyzowali mnie swoją propozycją podania dania pełnego eksperymentów, noise?u i rzecz jasna black metalu. Charakterystyczne dla zespołu jest to, że growlują dwie osoby ? gitarzysta oraz klawiszowiec. Zespół zagrał na głównej scenie, mBanku. Naprawdę szkoda, że nie trafiła im się lepsza pora występu. Ludzie, którzy układają line-up i godziny muszą o tym szczególe pamiętać.

Jonathan Wilson
To świetnie, że organizatorzy zapraszają co jakiś czas tak grających artystów. W połowie koncertu miałem wrażenie, że na scenie są The Allman Brothers Band. Mieszanka hard rocka o bluesowym obliczu z psychodelią bujała niesamowicie, mimo kropiącego deszczu. Wczesna pora owocwała pustkami pod sceną, ale ci, którzy przyszli, bawili się bardzo dobrze. To może za rok Gov’t Mule?

Artur Rojek
Dyrektor artystyczny festiwalu, Artur Rojek zagrał koncert ostatniego dnia festiwalu. W pierwszym kwartale roku wydał pierwszy solowy album ?Składam się z ciągłych powtórzeń?. Zaczął od najbardziej offowej piosenki ze swojej płyty – Kokon. Na koncercie słuchało się tego utworu inaczej, padające z tyłu światła budowały odpowiedni klimat. Dalej były wszystkie piosenki z albumu. Niespodzianką były właśnie wcześniej wspomniany Kokon oraz Kot i pelikan. Oba wypadły na żywo rewelacyjnie. Trzeba wspomnieć również o zaproszeniu przez Rojka gości na scenę w trakcie refrenu Beksy. Po prawej stronie stanęła grupka dzieci, a po lewej dorosłych ?rodziców?. Dzieci śpiewały główny motyw refrenu, natomiast dorośli chórki. Na refrenie Syren wystrzeliły z dwóch stron srebrne konfetti ? każde z logiem Artura Rojka (AR). To był bardzo dobry występ, a szybko po nim Rojek zakomunikował, że ?teraz idzie na koncert najlepszego zespołu na świecie ? Slowdive?.

Slowdive
Dla wielu najlepszy koncert tegorocznej edycji Offa. Po zeszłorocznym, przeciętnym występie My Bloody Valentine, były obawy co do tego, jak zaprezentuje się kolejna legenda z podobnego podwórka. Nic się nie sprawdziły. Zespół zaprezentował się wybornie, przez niemal półtorej godziny czarując swoją muzyką. Takie powroty lubimy. Miłobyłoby, jakby i ten zaowocował nowym materiałem studyjnym.

Glenn Branca
Człowiek legenda, kurator ostatniego dnia sceny eksperymentalnej. Do inspiracji jego twórczością przyznają się muzycy Swans, Helmet czy Sonic Youth. Glenn zaprezentował swoje oryginalne podejście do gitary akustycznej (żadnego ogrania do ogniska), które było o tyle interesujące, co w warunkach festiwalowo-namiotowych, męczące dla słuchacza. Chyba wolałbym zobaczyć tego artystę w na przykład w sali teatralnej, w skupieniu.

Hatti Vatti
Jest to projekt producenta, Piotra Kalińskiego. Na Offie był z wokalistką, Lady Katee. Brzmieniowo jest to muzyka zbliżona do The Dumplings, ale tutaj jest więcej smutniejszych, bardziej mrocznych utworów. Publiczność siedząc przed sceną rozpływała się w elektronicznych dźwiękach Hatti Vatti ? w naszym odczuciu koncert był bardzo udany, refleksyjny i doprawdy porwał zgromadzonych.

65daysofstatic
Show z jesieni zeszłego roku, z wrocławskiego klubu Firlej sprawił, że stałem się niemal neofitą Brytyjczyków. Nic dziwnego, że oczekiwania miałem duże. Offowy występ, mimo, że wizualnie znacznie ciekawszy od wrocławskiego (duża scena, lepsze światła), nie dostarczył jednak tyle radości, jak ten pierwszy raz. Zabrakło autentyczności i nieobliczalności, jaka rozsadzała ich na deskach Firleja. Szkoda.

tekst: Igor Waniurski, Łukasz Krawiec