Relacja z krakowskiego koncertu Fields Of The Nephilim – 2014.

Długo czekałem na koncert ojców chrzestnych gotyckiego rocka w Polsce. Niestety, nie było mi dane zobaczyć Fields Of The Nephilim w Katowicach, w roku 2011, gdy na scenie gościł też Nergal z naszego Behemotha. Tym razem nie mogłem więc odpuścić. I doskonale! Występ ikonicznej dla gatunku kapeli był prawdziwą perełką.

Zespół dowodzony przez nieodżałowanego Carla McCoy’a (swoją drogą trudno sobie wyobrazić lepszy wizerunek sceniczny dla wokalisty z kręgów mrocznej muzyki), mimo, że premierowego materiału nie wydał od lat, nadal cieszy się popularnością. Zasłużoną głównie dawnymi  albumami. Ostatnie wywiady z liderem zespołu nie wróżą, aby w kwestii publikacji nowej muzyki miało się coś szybko zmienić.

Bardzo gęste kłęby dymu spowijające scenę, oznaczały, że za chwilę rozpocznie się spektakl. I rzeczywiście, po krótkim intro muzycy weszli na scenę. Oprócz Carla w składzie pojawił dawny basista Tony Pettitt i wspomagający grupę od lat wynajęci muzycy (w tym znany z koncertowej współpracy z Cradle Of Filth gitarzysta Andy James). Mimo początkowo niezbyt czytelnego dźwięku (zaczęli od Dead but Dreaming i Chord of Souls, od razu dało się wyczuć chłodną, mroczną atmosferę, tak charakterystyczną dla twórczości Fields of Nephilim. Potęgowało ją świetne wykorzystanie świateł, których zielenie i czerwienie zarysowywały kontury muzyków, ukrytych w dymie. Reakcja publiczności, jak się można było spodziewać, fantastyczna. Tym bardziej, gdy po kilku utworach dźwięk zaczął być lepszy, a tempo koncertu rozkręcało się.

Obserwując wokalistę na scenie, chłonąc dźwięki, miałem uczucie uczestnictwa w wydarzeniu porywającym, o niemal mistycznym znaczeniu. Intensywność muzyki Fields of Nephilim budzi silne emocje, tym bardziej, że współgra z niecodziennym, teatralnym wizerunkiem artystów na scenie. Nie czuć w nich przekory czy dystansu wobec własnej sztuki. Nawet zwyczajowe zachowania Carla McCoy’a, takie jak brak kontaktu, przymilania się publiczności (jedynie krótkie „dziękuję” na koniec) są elementem spójnej całości. Tym lepiej, że materiał w dużej mierze opierał się na dwóch klasycznych ? najlepszych albumach „The Nephilim” i „Elizium”. Słabą stronę widzę tylko jedną. Czas trwania koncertu. Siedemdziesiąt minut to jednak za krótko.

Przed kulminacją wieczoru wystąpił polski Closterkeller, w pierwszym koncercie od grudniowego rozłamu w składzie. Anja Orthodox przedstawiła nowego basistę i…, co zaskakujące, gitarzystkę Zuzę. Siedmioutworowy występ, na który składały się wyłącznie kawałki z trzech ostatnich płyt studyjnych, nie był jednak porywający. Nowi muzycy wypadli dobrze (pomyłki wynikające z nieogrania to rzecz normalna), ale trudno powiedzieć, czy będą to postaci tej klasy co Mariusz Kumala i Krzysztof Najman. W Anji dało się wyczuć rezerwę. Brakowało tej energii, jaką zespół zwyczajowo ma na scenie. Być może trzeba czasu na ogranie się nowych instrumentalistów. Jestem ciekaw dalszych poczynań Closterkeller.

Pierwszym supportem byli Digital Angel, występujący bez basisty i bębniarza. Zagrali poprawny, ale nie budzący większych emocji koncert.

Tekst: Igor Waniurski

Wideo: youtube.com