Enslaved – Wrocław, 02.04.2013

enslaved Nagłe oziębienie pogody i święta Wielkanocne ww scenerii śniegu, mrozu i wiatru, to nie przypadek. Wydaje się, że aura sprawiła taką niespodziankę oczekując na równie mroźne klimaty muzyczne. Czy chcielibyście zaznać potężnej dawki norweskiego blackmetalu w piękny słoneczny dzień, idąc na koncert w krókich spodniach i ciemnych okularach? No właśnie, coś by tu nie pasowało…

Wrocławski klub Od Zmierzchu Do Świtu był niemal prawie pełny. Może to nic nadzwyczajnego, w końcu miejsce to jest raczej niewielkich rozmiarów, jednak trzeba to przyznać, fanów mroźnego grania z północy przybyło sporo.

Choć od eksplozji popularności muzyki blackmetalowej, z punktem kulminacyjnym w postaci sfajczenia kilku kościołów w Norwegii, minęło już dwadzieścia lat, w ostatnim okresie styl ten wydaje się przeżywać kolejną już młodość. Zespołów bezmyślnie tłukących w duchu dawnych idoli wiele może nie ma, ale bardzo interesująco robi się na eskperymentalnym gruncie, gdzieś na styku blacku i innych gatunków muzycznych.

Pomimo, że Enslaved zalicza się do pionierów gatunku, to najciekawsze albumy, świadczące o artystycznych poszukiwaniach i odwadze w eksploracji zróżnicowanych wpływów, nagrywają właśnie w ostatniej dekadzie. Wrocławski przystanek był częścią trasy promującej zeszłoroczny, bardzo udany album RIITIIR.

Zaczęli mocno, od tytułowego kawałka z ostatniej płyty. Na scenie bardzo sympatyczna ekipa, tacy wikingowie, ale bardziej od picia miodu niż machania mieczem. Rządzi oczywiście Grutle Kjellson (śpiew, gitara basowa), naprawdę sprawny frontman, ciekawie łączący kanoniczny, blackowy skrzek z czystymi wokalami. Drugim głosem, w bardziej nastrojowych i klimatycznych partiach, których zresztą wielowymiarowa muzyka Enslaved jest pełna, wspomagał go
klawiszowiec, Herbrand Larsen. Może się komuś narażę, ale właśnie te ładne (sic!) fragmenty koncertu sprawiły mi znacznie większą przyjemność, niż wygrzew, na który czekali starzy fani.
Skład uzupełniają dwaj gitarzyści i bębniarz, ale raczej nie kradli występu Kjellsonowi, który potrafił odpowiednio zagrzać publiczność do boju.

Widowni należy się szczególna uwaga. To, że na metalowych koncertach bywa dziko, to oczywiście norma. Jednak niektórzy chyba dali się za bardzo porwać norweskim wichrom zła. W szczególności osobnik, który po otwarciu piwa w puszce, wielkodusznie rzuconego przez lidera zespołu, począł nim wymachiwać i oblewać publiczność oraz artystów, niczym ksiądź kropidłem w Wielką Sobotę. Tak wyświęceni uczestnicy spektaklu nie byli chyba z tego
specjalnie zadowoleni. Trudno się dziwić.

Prawie stuminutowy koncert oparty był bodaj o cztery utwory z RIITIIR i pojedyncze reprezentacje innych albumów. Coś dla siebie dostali więc ci, którzy lubią bezlitosny łomot, jak i ciekawszy muzycznie, bardziej klimatyczny nowszy materiał. Momentami było też przestrzennie i nastrojowo, można było się przekonać, że zasłużenie napisano kiedyś o Enslaved ?blackmetalowy Pink Floyd?. Bisów publiczność domagała się jeszcze długo po zejściu muzyków ze sceny.

Udany koncert poprzedzał brytyjski Winterfylleth, grający melodyjny black metal, momentami w duchu Rotting Christ, czarujący gitarzystą mówiącym trochę po polsku oraz wrocławska thrashmetalowa ekipa z Violent Strike. Ci ostatni zagrali przyzwoity koncert, który jednak trochę ginął w chaotycznym i zdecydowanie zbyt mocnym nagłośnieniu.

 

Igor Waniurski