Devin Townsend Project – Epicloud

 Odtwarzając nowy krążek ekscentrycznego gitarzysty byłem nieco zaskoczony. Nie czytałem wcześniej nic na temat koncepcji albumu i jego nagrywania, gdyż wiedziałem, że i tym razem płyta ukaże nam inną wizję muzyczną Townsend?a. Na poprzednich wydawnictwach dane nam było usłyszeć połączenie metalu z bluesem, hard rockiem czy ambientem, zaserwowane w świetny sposób. Jednak nie spodziewałem się, że kolejną inspiracją muzyka okaże się… symfonia, a miejscami wręcz opera.

 Krążek otwiera króciutkie intro, które ?teatralnym? wokalem wprowadza nas do ?True North?, opierającym się na damskim głosie Anneke van Giersbergen, członkini holenderskiego ?The Gathering?.  Jest bardzo melodyjnie i rytmicznie, mimo progresywnej łatki zespołu muzyka rzadko zmienia metrum czy tempo, a określenie ?przebojowa? idealnie pasuje do płyty. Kolejne utwory prezentują podobne rozwiązania- ciężkie brzmienie gitar i raczej prosta gra sekcji, która całkiem nieźle komponuje się ze ścieżkami Devina. Zdecydowanie najmocniejszą stroną wydawnictwa są refreny. Wiele z nich zapada w pamięć już po pierwszym ich przesłuchaniu (vide Animals czy More!). Nieco rzadziej, raptem w dwóch lub trzech kawałkach, usłyszymy czyste partie wioseł.  Zwalniają one nieco tempo muzyki, jednak dobrze zgrywają się z resztą kompozycji. Kolejny plus to oczywiście wokale. Śpiew Devina i Anneke dodaje utworom mocy i melodyjności, dzięki czemu płytę (mimo dużej części przesterowanych gitar) słucha się bardzo lekko i przyjemnie. Townsend, jako producent, świetnie zmiksował krążek, a poszczególnym instrumentom ustawiono świetnie wyważone brzmienie.

Po pierwszym przesłuchaniu albumu od razu przyszły mi na myśl dwa zespoły- Ayreon oraz? Queen.  Te skojarzenia mogą nawet zszokować osoby, które Epicloud nie słyszały, a znają poprzednie dokonania Townsend?a. Wzniosłość refrenów, melodyjność gitar i lekka gra sekcji, w połączeniu z (momentami) symfoniczną otoczką jasno ukazuje nam przykładowe inspiracje artysty.

W wydawnictwie przeszkadza mi jedynie niewielka ilość riffów i prostota utworów. Pomysły, które opisałem wcześniej, stanowią podstawę i fundamenty kawałków. Wspomniana też przeze mnie łatka progresji nie pasuje do tej płyty, więc fani długich suit oraz różnorodności w muzyce mogą poczuć się zawiedzeni. Utwory skupione są na małej ilości motywów, nacisk położony jest na wokal i przede wszystkim melodię. Po którymś odsłuchu materiał zaczął mnie zwyczajnie nudzić, a w głowie pozostało niewiele ciekawych fragmentów.

Płyta wyróżnia się nie tylko w dyskografii tego projektu, ale i w całej twórczości Townsend?a. I do końca nie wiem, komu mógłbym wydawnictwo polecić. Myślę jednak, że to kwestia indywidualna i zachęcam każdego do sprawdzenia krążka. Z pewnością album jest ciekawostką, którą warto przesłuchać.

Krystian Łuczyński