Anathema – Alternative 4 (1998)

   Kupiłem ten album, ponieważ spodobał mi się bardzo utwór „Empty”, umieszczony na jakiejś składance „Metal Hammera”. To utwór bardzo szybki, chwytliwy, zrobił na mnie ogromne wrażenie. No cóż… Po przesłuchaniu zawiodłem się maksymalnie. Podobały mi się tylko trzy pierwsze utwory. Dokładniej dwa plus intro. Wtedy w takiej muzyce dopatrywałem się tylko szybkiej melodii i lekkiej przebojowości. Nie wiem jak to się później stało, ale do dziś jest to jeden z moich ulubionych albumów. To był też pierwszy album jaki sam przetłumaczyłem na polski język i choć tłumaczenie to było dalekie od doskonałości, zrozumiałem przesłanie albumu i każdy z utworów interpretowałem jako opowieść o części mojego życia. Dziś to wszystko wydaje się śmieszne. Fanatyzm do tej płyty minął dawno, ale słucham jej za każdym razem do snu, przed jakimś ważnym wydarzeniem typu, egzamin. Choć jest to smutna muzyka, zawsze mnie pociesza i uspokaja. Już nie tylko „Empty” jest kawałkiem, który lubię. Co więcej, są o wiele lepsze jak „Fragile Dreams”, czy doskonały „Lost Control” albo cudowny „Inner Silence”.

       Nie ma mowy o jakimś schemacie. Tu nie ma piosenek, co więcej miejscami nie ma nawet refrenów, za to można nazwać całość nieprzewidywalnymi kompozycjami, artyzmem, a nie tylko rockiem. To kawał doskonałej muzyki, która dzięki nagraniu, sprawia wrażenie zamkniętej w jakiejś szklanej klatce, razem z naszymi uczuciami. Sprawia, że zapominam o świecie. To tak naprawdę około czterdziestu minut uczuć żalu i miłości, która zostaną w pamięci do końca życia jeśli tylko tego dzieła pozwolimy sobie w skupieniu posłuchać kilkakrotnie.

Michał Krzycki