Co mi w uszach gra…

  6:00 – „Speak to me, speak the truth, or make your peace some other way!”. Ok! Ok! Ale dlaczego o szóstej rano? To miło, że  Antyradio postanowiło obudzić mnie nowym singlem zspołu GODSMACK, ale o tej godzinie nie ruszy mnie nawet żaden ultra szybki utwór CRADLE OF FILTH, ani MANDARYNA! Spać… 6:10 – „Nie poddaj się, bierz życie takie jakim jest…”. Ojej! Tylko nie to, MYSLOVITZ po raz tysięczny, proszę was! Wstaję, nie będę znowu tego słuchał. Łazienka, woda, mydło, pasta do zębów, szampon, tonik i ręcznik. Nie zdążę zrobić herbaty, muszę wybrać jakieś MP3, które później uratują mi życie podczas kolejnego nudnego dnia. Proces wybierania właściwych MP3 jest czynnością wyjątkowo zajmującą. „Push The Button” THE CHEMICAL BROTHERS? Nie, nie chcę elektroniki, potrzebuję czegoś żywego, jeszcze śpię! Co z tego, że chodzę? Istnienie zombie jest poniekąd udowodnione. U2 „The Joshua Tree”! Nie, znam za dobrze, poza tym jedna zasada – bez ballad z rana. MOONSPELL „Memorial” będzie w sam raz, do tego można dołożyć „Viva Emptiness” KATATONII i będzie OK. Hmm… Nie zdążę na autobus, ale muszę jeszcze wybrać coś do słuchania w pracy. Coś lekkiego, przyjemnego i wpadającego w ucho. ANATHEMA „Judgement” – byłoby OK, ale za smutne, no i znam na pamięć. Wiem! ANANDA PROJECT „Morning Light”, a teraz można uciekać biegiem do autobusu.

Ultra szybki kawałek „Finisterra” narzuca tempo moim nogom, bo mam niewiele minut, aby zdążyć, za to sporo metrów do przebiegnięcia. Sprint – „The world has turned once more inside…„.  Zdążyłem. Zapomniałem biletu. Trudno, przyzwyczaiłem się. Zresztą, kto by o tym pamiętał? Codziennie podobna sytuacja, każda podróż jest taka sama, z wyjątkiem dźwięków – „Feel my heart burning, deep inside yearning, I’m await it’s coming!” – oj! Nie zauważyłem pani z wózkiem, na szczęście zamiast krzyczeć ktoś postukał mnie palcem w ramię. Tu gdzie stoję jest więcej miejsca, za to słońce postanowiło uprzykrzyć mi życie i atakuje prosto w twarz. CRADLE OF FILTH „Summer Dying Fast”? AMORPHIS „Far From The Sun”? Może i w Anglii czy Finlandii, ale tutaj jeszcze lato mnie trochę pomęczy. Parampampam! Dubidu! Ależ to słońce grzeje! Przynajmniej przez szybę, się nie opalę! Będę jak białe zombie! A właśnie WHITE ZOMBIE „Astro Creep 2000: Songs Of Love, Destruction And Oher Synthetic Delusions Of The Electric Head” – kto wymyśla takie tytuły? „She’s a killer, she’s a thriller, yeah! Spookshow Baby!” – aj, ten Rob Zombie, wygląda jak facet siedzący obok, tylko ma większą brodę i jest odrażający. Cholera! Zapomniałem się ogolić! „Have you ever wondered why, when you sleep, you can touch the falling sky?” – oho! Wysiadamy! Spokojnie głupi pierniku, chyba przepuścimy najpierw kobiety, pacanie jeden! Mogę głośno myśleć, bo mam słuchawki na uszach, myśli zatoczą kółko i wpadną z powrotem do uszu. Kurka! Ludzie dajcie mi wyjść! Wszyscy musicie siedzieć? Co za kołki, teraz muszę biegać do „Groszka”. Mijam więc budkę z goframi, sprzedawcę pirackich płyt i w końcu babcię sprzedającą czosnek – ikonę „wileńskiego podziemia”. Wszystko to w rytm muzyki: „Now I’m running away, I will never forgive myself for running away from you”. Jest jeszcze „Groszek”! Doceniam jazz’owe fascynacje naszego porywczego kierowcy firmowego autobusu, ale ja mam dziś własną muzykę. „Gather the strengh and brake free, or you will surely die! Gather the strenght and don’t follow me, cause I will surely die!”. I oto jestem w PZU.

Herbata, pisma, pisma, pisma, herbata, pisma. Dobra dosyć, bez muzyki nie dam rady. U nas gra tylko „Radio Eska”, „Radio Wawa” albo „Trójka”. We wszystkich grają to samo: „I choćbyś upadł na kolana, I choćbyś błagał, To już nie działa na mnie, Żegnaj. Twoja strata. Zabieraj wszystkie swoje rzeczy nic tu po tobie”. Fuck off! Cycata kopio Britney Spears! Radia Eska słuchać nie będę, urozmaicę więc sobie czas, bo pisząc w MS Wordzie ciągle te same rzeczy można zasnąć. Po to zresztą zabrałem ANANDA PROJECT. „Let your spirit free, release yourself”… odpływam… „Patiently I wait for you to come to me, can’t you see me breakin’ down? It’s Another day without sleep, It’s another night without dreams”. Trochę zachciało się spać, więc muzyka jest pewnym rodzajem kawy, tyle że nie zawiera kofeiny, jednak podobnie uzależnia. Nie słyszałem jednak o śmiertelnych przypadkach. „I can’t sleep when I hear this beat”. Ha! O to chodzi. Tak mijają godziny pracy i wszystko staje się kolorowe. „Don’t you ever know, there are stars in my eyes… I think I’m falling for you”. Tak mija sobie dzień.

Wracając nie omieszkam pozbawiać się radości słuchania, bo w autobusie jest tak ciasno, że nie ma dobrych warunków do czytania. „Pani kochana, ojejku, jak żem się walła tak, że boli bardzo” – mówi jakaś babcia do drugiej, której nawet nie zna. „O, kochana to dobrze, że sobie Pani nic gorszego nie zrobiła” – odpowiada z udawanym zainteresowaniem ta druga. Rozmowa schodzi na pomarańcze, które wysypały się tej pierwszej, po to tylko, aby płynnie przejść w temat
uciążliwej pogody. „Pani kochana, przecie tego znieść się nie da” – stwierdza któraś seniorka. „Oj tak, ja też już w domu przeciągi stosuję, żeby chociaż wiało, bo nie wieje”… I kto do cholery powiedział, że w autobusie nie może się zdarzyć nic ciekawego? Pora zakładać słuchawki, bo zaraz obleję obie babcie resztkami wody mineralnej, śmierdzącej jak VIII wieczny osad w zamkowej studni. „The boys wanna fight, but the girls are happy to dance all night” – GARBAGE mają taką zaletę, potrafią podnieść na duchu, choć w muzyce jest też sporo zadziornej, punk’owej atmosfery, idealnie pasującej do ubarwnienia dzisiejszej klejącej się w pocie rzeczywistości. Też dobrze schładzają atmosferę Finowie, także WALTARI z mojej ulubionej „Space Avenue” nadaje się na upały znakomicie. „Inside your mind you’re closing, you’re eyes, your eyes are frozen like a frozen smile”. „

 

   „Reszta jest tylko milczeniem”, bo właśnie siadła bateria. Fantastycznie, nie ma co. Co za apatia! Około czterdziestu ludzi z kamiennymi minami wokół mnie, sprawiających złych na wszystko i
wszystkich wokoło. Walka o najwygodniejsze siedzenia jest tyle imponująca, co żenująca. Za to trzeba przyznać, że wyszukiwanie i łakome zdobywanie miejsc siedzących to w naszym kraju niemal
fetysz. „Pan się przesunie trochę może!”, „Wariat ten kierowca, wariat normalnie!”, „Może by pan ustąpił? No!”… albo jeszcze lepiej – cisza, cisza, cisza, no i te „polskie” spojrzenia. Jazda autobusem bez czytania książki czy słuchania muzyki to tortury.

Noc ma swój urok, nawet kiedy trzeba już kłaść się spać. Bezprzewodowe słuchawki dające swobodę wyłączenia się z rzeczywistości i przeniesienia się w świat marzeń, to prawdziwy cud. Teraz tylko pozostaje wybrać jedną z wielu szczepionek na koszmary. Może to być „Alternative 4” zespołu ANATHEMA. „Dziś twa dusza śpi, lecz pewnego dnia poczujesz prawdziwy ból. Może wówczas ujrzysz
mnie takim jakim jestem – kruchym wrakiem na wzburzonym morzu uczuć”. „Bo muzyka to tak naprawdę nie moje hobby, to już od dawna część mnie i jeśli ją ze mnie wyrwać, nie będę już tą samą osobą. Pora spać… „Maybe I always Knew, my fragile dreams have been broken for you”. Chrrrr…

Michał Krzycki