Relacja z krakowskiego koncertu MESHUGGAH

meshuggahTakie koncerty pamięta się do końca życia. MESHUGGAH na deskach krakowskiego klubu Kwadrat urządzili spektakl, w którym wszelkie czynniki perfekcyjnie zbiegły się w doskonałą całość. Świetne brzmienia i forma zespołu, znakomita oprawa świetlna i scenografia rodem z malarstwa H.R. Gigera, kapitalna energia muzyków oraz oddanie przybyłej widowni. Trzeba by być wyjątkowym marudą, żeby nie docenić tego co działo się w czwartkowy wieczór w Krakowie.

Przygotowując się do koncertu uświadomiłem sobie, że Meshuggah to prawdopodobnie najważniejsza szwedzka kapela metalowa ostatnich dwóch dekad. Oczywiście wszelkie rankingi to czysto subiektywna sprawa, ale pomyślcie, gdzie dzisiaj jest Entombed? Kiedy ostatnio nagrali coś wartego uwagi? Czy In Flames to coś więcej niż wariacja na temat klasycznych metalowych patentów, podlana deathmetalowym sosem? Ich ostatnie dokonanie jakoś nie dobijają do poziomu ?Whoracle?. Dajmy na to Sabaton, czy oni mają do zaoferowania coś odkrywczego, pozwalającego spojrzeć na ciężką muzykę inaczej, niż na wyświechtany produkt, targetowany w narodowe resentymenty?

Meshuggah natomiast od dwudziestu lat przecierają nowe szlaki ekstremalnej muzyki. Ich twórczość nie powalała może deathowym tempami, natomiast zaskakiwali technicznym wysmakowaniem kompozycji i ich przytłaczającą intensywnością, przesuwającą ekstrema w stronę, gdzie do zrozumienia sztuki trzeba używać głowy, a nie tylko nią machać. Nawet jeśli ostatnie albumy ?obZen?, czy ?Kolloss? to już nie taka siła rażenia jak ?Destroy Erase Improve? czy ?Chaosphere?, to trudno zarzucić ekipie z mroźnego Umea spoczywanie na laurach.

Gdy wszedłem do klubu, na scenie gościła rodzima załoga z Decapitated. Fantastycznie obserwować, jak zespół dowodzony przez Wacława Kiełtykę otrząsnął się z tragicznych wydarzeń sprzed kilku lat. Ostatni album grupy ?Carnivaleis Forever? to wybitna produkcja, na absolutnym światowym topie. Koncerty grupy tylko potwierdzają ich klasę. Zespół brzmi jak perfekcyjnie naoliwiona maszyna, nie tracąc organicznego feelingu. Na żywo wpływy Meshuggah są jeszcze wyraźniejsze, w bezpiecznej przestrzeni inspiracji, bez żadnego naśladownictwa. Set zespołu nie był długi, ale spotkał się ze szczerym zadowoleniem widowni.

Krótką przerwę techniczną umilała muzyka dyskotekowa i r’n’b, puszczana z głośników. W części metalowych prawdziwków wywołało to zgrozę. Kilkanaście minut później żarty się skończyły. Zgasły światła i podziwialiśmy introdukcję ? jakby przetworzone dźwięki brzęczenia owadów, zgrane z oślepiającymi białymi światłami, kierowanymi prosto w publiczność. Wrażenie piorunujące, porównywalne chyba tylko z pamiętnym początkiem koncertu The Dillinger Escape Plan podczas Metalmanii 2008.

Pierwszym ciosem był ?Swarm? z najnowszego krążka. Od razu słychać było znakomite selektywne brzmienie z dominującą pozycją perkusisty Tomasa Haake. Publiczność jak w amoku, porwana szaleńczą energią na scenie. Po chwili charakterystyczny riff i wściekła kanonada bębnów zapowiada ?Combustion? z przedostatniego albumu. Wspaniały numer, który wejdzie chyba do żelaznej klasyki artystów. Haake szaleje na bębnach, gitarzyści miażdżą riffami na swoich ośmio-strunowych wiosłach, śpiewający Jens Kidman ryczy swoim szaleńczym growlem. Normalka. Dalej solidny przegląd materiału z 3 ostatnich wydawnictw, z rzadka uzupełniany starszymi
kompozycjami. Kto chce to znajdzie setlistę w sieci.

Słuchając koncertu trudno było nie podziwiać warsztatu muzyków i wizji, jaka towarzyszy grupie przy tworzeniu tak gustownych kompozycji. Nie docierają do mnie argumenty, jakoby Meshuggah tworzyli muzykę pozbawioną emocji. Jakby do wyrażania emocji potrzebne były przaśne melodyjki, stadionowe refreny albo dreampopowe zawodzenie.

 

Koncert trwał prawie półtorej godziny, co przy takiej intensywnej muzyce jest nie lada wyczynem, zwłaszcza dla zespołu. Jednak chciałoby się, żeby występ był jeszcze dłuższy. Lepsze jednak uczucie niedosytu niż odwrotnie. Życzę jednak sobie i czytelnikom, by okazja zaspokojenia tego niedosytu pojawiła się szybko.

 

Igor Waniurski
(podziękowania dla Knock Out Productions)